Drodzy Czytelnicy!
Skoro bywacie na moim blogu, pewnie tak jak ja, lubicie odkrywać nowe smaki. Pewnie jednak, również podobnie jak ja, od czasu do czasu wracacie do smaków znanych z dzieciństwa. Do tego co robiła kiedyś mama lub babcia, do tego co podawano w przedszkolu. Jakie smaki pamiętacie?
Ja ciepły kisiel jagodowy, który robiła nam mama gdy dopadało nas zimowe przeziębienie. Makaron z truskawkami i śmietaną, którym zajadałam się w przedszkolu. Czekoladę mleczną z Goplany, potrawkę z kurczaka (taką z białym sosem, groszkiem i marchewkę) oraz karpatkę – ciasto, którego dwa parzone blaty kształtem przypominają polskie góry Karpaty.
A jakie Wy zapamiętaliście z dzieciństwa smaki/dania/aromaty?Co przychodzi Wam na myśli gdy słyszycie hasło „smaki z dzieciństwa”? Napiszcie w komentarzach! Myślę, że warto poprzypominać sobie co jadaliśmy w czasach kiedy nie było supermarketów przepełnionych produktami z najodleglejszych zakątków świata. A może pamiętacie jakieś smaki z podróży w Podkarpackie z rodzicami? Dajcie koniecznie znać!
To zadanie jest konkursem, który przygotowałam dla Was wraz z Województwem Podkarpackim, wspierającym poszukiwanie dawnych, regionalnych smaków i kultywowanie kulinarnych tradycji.
Jeśli pragniecie Wasze komentarze opatrzyć zdjęciem, prześlijcie je proszę na mój adres e-mail: katarzyna@wkrainiesmaku.pl. Chętnie zamieszczę je w konkursowej galerii na Facebooku. Oczywiście nie tylko zgłoszenia ze zdjęciami mają szansę wygrać. Liczy się przede wszystkim strona merytoryczna, pomysłowość i „to coś”.
Konkursowe szczegóły znajdziecie w pliku: Pełny regulamin konkursu.
A teraz o rzeczy najważniejszej – NAGRODZIE. Jest nią weekendowy, DWUOSOBOWY POBYT NA PODKARPACIU. Zwycięzcę wraz z osobą towarzyszącą ugości pensjonat Zagroda Magija TWÓRCZE BIESZCZADY – magiczne, kameralne miejsce, w którym można odpocząć od zgiełku miasta, „naładować akumulatory” oraz cieszyć się niepowtarzalnym urokiem podkarpackiego krajobrazu i smakiem regionalnych potraw. Skosztujecie dobrej podkarpackiej kuchni. Poznacie m.in. regionalne wina i nalewki, miody, domowe konfitury, chleb, owoce i warzywa z ogrodu, wołoskie sery.
Więcej informacji na temat wycieczki znajdziecie w pliku do pobrania: Zagroda Magija_opis nagrody.
Zagroda Magija. Fot. arch. właściciela.
Nagroda jest naprawdę wspaniała! Kuchnia Podkarpacia zachwyca, co miałam okazję sprawdzić osobiście podczas II półfinału BlogerChef’a w Zamku Dubiecko. Tam królowała wytworna kuchnia dworska i myśliwska. Na Podkarpaciu znajdziemy jednak dużo więcej.
Kuchnia Podkarpacia – kuchnia mozaika
Kuchnia podkarpacka uchodzi za najbardziej różnorodną w Polsce. Kształtowały ją przez wieki liczne tradycje narodowe i etniczne, stąd pojawiające się akcenty kuchni chłopskiej, pasterskiej, ormiańskiej, żydowskiej, niemieckiej, węgierskiej czy austriackiej. Kultury i smaki przez lata współegzystowały i przenikały się, co w rezultacie stworzyło wyjątkowy obraz kuchni-mozaiki. To właśnie wyróżnia kuchnię podkarpacką na tle innych regionów – bogactwo wpływów kulinarnych, z których żaden nie jest wiodący.
Unikatowy w Polsce szlak kulinarny
Warto poznać całe bogactwo owych regionalnych smaków. Ogromną pomocą dla spragnionych kulinarnych doznań turystów będzie unikatowy w skali kraju szlak kulinarny, który powstaje na Podkarpaciu – „Podkarpackie Smaki”. Daje on możliwość „doświadczenia” lokalnej tradycji, kultury i kulinariów. Na szlaku znajdą się certyfikowane restauracje i karczmy, gdzie na amatorów wyjątkowego jedzenia czekać będą tradycyjne potrawy. Na szlaku będzie można nie tylko skosztować tradycyjnych potraw, ale też nauczyć się je przyrządzać podczas warsztatów i pokazów kulinarnych prowadzonych w skansenach i gospodarstwach agroturystycznych. Szlak daje też możliwość uczestniczenia w wyjątkowych wydarzeniach i festiwalach kulinarnych na Podkarpaciu. Szlakiem „Podkarpackie Smaki” będzie można wyruszyć już na początku listopada.
Zabytkowa karczma w skansenie w Kolbuszowej. Fot. Iwona Oleniuch.
Nie należy zapominać, że szlak „Podkarpackie Smaki” zapewnia nie tylko moc wrażeń kulinarnych. Podkarpacie prócz wspaniałej kuchni oferuje także piękne widoki, czyste powietrze, tajemnicze zamki, eleganckie dworki, rustykalne chaty „z duszą” i cerkwie.
Bieszczady. Dwernik-Kamień. Fot. Krzysztof Zajączkowski.
Sanok. Gospoda pod Białą Górą. Fot. Krzysztof Zieliński.
Podkarpacie ma bogate tradycje zabawkarskie. Można tu znaleźć cudeńka z drewna, które pamiętamy z dzieciństwa – motyle, ptaki klaskające skrzydłami, pukawki, karuzele, fujarki i konie na biegunach. Skansen w Kolbuszowej, Muzeum Kultury Ludowe . Fot. Krzysztof Zajączkowski.
Podkarpacka cerkiew. Fot. Krzysztof Zajączkowski.
By zachęcić Was do udziału w konkursie, pokażę Wam jakie smakołyki będzie miał okazję poznać i skosztować zwycięzca konkursu.
Proziaki – kulinarny przysmak Podkarpacia
Proziaki to mączne placki z dodatkiem sody oczyszczonej. Swoją nazwę zawdzięczają właśnie sodzie, potocznie zwanej kiedyś „prozą”. Tradycja ich wyrobu na Podkarpaciu liczy ponad 150 lat. Często zastępowały chleb, który na biedniejszych wsiach wypiekano tylko raz na 2 tygodnie. Kształt proziaków może być okrągły (średnica ok. 6–10 cm) lub czworokątny, owalny, a nawet romboidalny. Mimo, że to „tylko” proste placki, smakują wybornie. Przypominają podpłomyki, którymi wielokrotnie zachwycałam się na blogu. Wielką zaletą proziaków jest łatwość ich przyrządzania. Spróbujcie, poniżej przepis:
Proziaki z masłem czosnkowym. Fot. Krzysztof Zieliński.
- 500 g mąki pszennej
- 1 łyżeczka soli
- 1 łyżeczka sody oczyszczonej
- 400 ml kefiru
Wykonanie: Połącz mąkę z solą i sodą. Dodaj kefir i wyrób gładkie ciasto. Uformuj placuszki (np. okrągłe) o grubości ok. 1 cm. Piecz w do 180°C, na jasnozłoty kolor. Proziaki najlepsze są na ciepło. Doskonale komponują się z czosnkowym lub ziołowym masłem. Można jeść je również na słodko – z miodem, dobrą konfiturą czy domowymi powidłami.
Podkarpacki Ulanów jest jedynym miejscem w Polsce gdzie kultywuje się tradycje flisackie. Flisacy zajmowali się rzecznym spływem towarów. Wyruszając w czterotygodniowy spław do Gdańska potrzebowali produktu spożywczego, który byłby pożywny i jednocześnie odpowiednio trwały. Chleb chrupacki, zwany też flisackim, spełniał te oczekiwania. Tradycja jego wypieku trwała do wybuchu II wojny światowej, gdy zaprzestano transportu drewna. W swoim składzie zawierał mąkę żytnią i pszenną, serwatkę oraz skwarki z przetopionej słoniny lub smalcu. Do dziś serwowany jest na organizowanych w okolicach Ulanowa uroczystościach i spławach (www.fsgulanow.pl).
Chrupaczki. Fot. arch.Urząd Marszałkowski Województwa Podkarpackiego.
Ulanowskim flisakom żony przygotowywały na drogę także specjalne ciastka, które nie czerstwiały, za sprawą dużej ilości słoniny, tzw. chrupaczki. Do ich wypieku używano pszenną mąkę, drożdże, jajka, mleko i cukier.
Podkarpackie sery
Wołosi – pasterze, którzy pojawili się w XIV w. na Ziemi Sanockiej, przynieśli do Polski tradycje serowarskie. Hodowali głównie owce i kozy, z których mleka powstawały bardzo cenione dziś sery.
- bundz (bunc) – rodzaj twarogu z owczego mleka
- bryndza – miękki podpuszczkowy ser z owczego mleka
- oscypek – twardy wędzony ser z mleka owczego
- gołka – wędzony krowi ser zbliżony do oscypka
Te i inne sery z niepasteryzowanego mleka znajdziecie na Podkarpaciu! W licznych gospodarstwach agroturystycznych, np. www.serkikozie.strefa.pl, www.osm.sanok.pl, www.serykozie.pl. Pamiętajcie, że serów z niepasteryzowanego mleka nie kupicie w sklepach!
Bryndza owcza. Fot. arch. Urząd Marszałkowski Województwa Podkarpackiego.
Dereń kiszony
Słyszeliście o takim? To relikt klasycznej kuchni dworskiej, zwany polską oliwką, dodawany najczęściej do sosów mięsnych. Niegdyś, na terenie Małopolski Wschodniej i Kresów Wschodnich derenie rosły niemal w każdym ogrodzie. Dziś dwa stuletnie derenie corocznie obficie owocują w Arboretum w podprzemyskich Bolestraszycach. Warto się tam wybrać by skosztować kiszonego specjału wpisanego na Listę Produktów Tradycyjnych Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi.
Dereń kiszony podkarpacki. Fot. Narcyz Piórecki.
Rosolisy, miody, wina, napitki
Na Podkarpaciu bardzo dobrze rozwinięte jest winiarstwo (zajrzyj na stronę podkarpackiszlakwinnic.pl). O winicy Maria Anna pisałam przy okazji relacji z BlogerChef’a w Dubiecku. Prócz wspaniałych win, Podkarpacie oferuje doskonałe staropolskie miody pitne, piwa z lokalnych browarów, nalewki oraz bardzo charakterystyczny dla tego regionu napój alkoholowy – rosolis – wysokoprocentowy likier smakowy.
Rosolisy były znane w Europie już w XIV w. Jako pierwsi zaczęli je wyrabiać Włosi, najpierw alchemicy, a później zakonnicy i likworyści. Alchemikom zawdzięczają rosolisy swoją nazwę, pochodzącą od łacińskiego określenia ros Solis (rosa słoneczna). W Łańcucie rosolisy produkowane są od czasów Alfreda I hr. Potockiego. Etykiety wzorowane są na XIX-wiecznych oryginałach. Receptura jest pilnie strzeżoną tajemnicą fabryki w Łańcucie, która posiada prawo wytwarzania rosolisów w Polsce.
Podkarpackie nalewki. Fot. arch. Urząd Marszałkowski Województwa Podkarpackiego.
Wymienione to tylko niektóre z podkarpackich przysmaków. Więcej o smakach Podkarpacia dowiecie sie z tej strony: http://www.smaki.podkarpackie.pl/
By już wkrótce osobiście je poznać i posmakować szybciutko przypomnijcie sobie Wasze smaki dzieciństwa i napiszcie o nich w komentarzach.
Na Wasze zgłoszenia czekam do 30 września, do godziny 23:59.
Serdecznie zapraszam do konkursu!
Smaki dzieciństwa to nic innego niż maca pieczona na piecu( takim starym opalanym drewnem) u mojej cioci w Zalesiu. pamiętam to oczekiwanie, poparzone palce gdy łapaliśmy jeszcze za gorącą, taką prosto z pieca.. i ten smak, smak którego się chyba nigdy nie zapomni..
szkoda, że dzisiaj dobra mace można kupić tylko w fabrycznych opakowaniach, pełną konserwantów i innych ulepszaczy
prawda jest taka, że wraz z odejściem pokolenia naszych babć i dziadków odeszło wiele wspaniałych przepisów i kulinarnych możliwości..
Dlatego myślę, że powinniśmy przynajmniej próbować je odtwarzać, zapisywać, dzielić się nimi.
oczywiście, że tak
niestety często wychodzimy z założenia że na wszystko mamy czas..
ja też mówiłam Babci, że jeszcze zdąży nauczyć mnie lepić pierogi, robić kluski śląśkie czy kotlety z jajkami
nie zdążyła…
dlatego jeżeli mamy możliwość to podpatrujmy, zapisujmy, uczmy się
bo niektórych rzeczy niestety się nie cofnie..
Kanapki z powidłami rzucane z balkonu przez Mamę, żeby cały dzień można było spędzać na dworze, „szare jaja” robione przez moją Babcię i obowiązkowa pomidorówka z makaronem 🙂 i jeszcze sok z pigwy dodawany do herbaty 😉
Kanapki z powidłami… te to ja też pamiętam z dzieciństwa:) Na szczęście do dziś mogę się nimi cieszyć. Mama w weekend zrobiła cały gar powideł 😀
P.S. A co to te „szare jaja”?
Moje dzieciństwo to mnóstwo smaków, zapachów związanych z jedzeniem. To wspólny z dziadkami dom, gdzie jedzeniem pachniało a samo zasiadanie do wspólnych posiłków było prawdziwą celebracją.
Tych smaków jest tak dużo, że nie starczyłoby miejsca na wszystkie.
To smak miodu zmieszanego z woskiem podczas wirowania. Dziadek pozwalał nam podlizywać i smakować – to było zawsze dla mnie niesamowite i magiczne.
To smak i zapach ugotowanych w wielkim garze raków. Zapach wywaru warzywnego, w którym się gotowały działał na mnie oszałamiająco.
To smak orzechów laskowych, które dziadek po kolacji wigilijnej rozdzielał pomiędzy nas.
To smak kiszki ziemniaczanej, którą potrafię zrobić i smakuje tak jak ta z dzieciństwa oraz smak maczanki, którą babcia robiła do blinów. Maczanki, która była robiona z roztrzepanych jajek, mleka i mąki. Mimo wielu prób nigdy nie udało mi się choćby zbliżyć do tego smaku i chyba za nim tęsknię najbardziej. To był prosty, ale jakże niesamowity smak.
A masz przepis na tę kiszkę na blogu?
Napisałam o niej w tym poście http://cafebabilon.blogspot.com/2013/03/od-swinki-w-chlewiku-do-pasztetu-cz-ii.html.
Pozdrawiam
Dziękuję Lauro.
Ponieważ radosnych chwil w dzieciństwie ma się ogromną ilość, a przynajmniej tak powinno być, w pamięci pozostają te, które nie zapisały się w niej złotymi zgłoskami. Mi pozostały smaki, dzięki którym łzy bezsilności napływały do moich oczu! Zupa grysikowa z rozgotowanym porem w postaci wszędobylskich „włosów” skutecznie przywierających do podniebienia, sos śmietanowo-koperkowy z jajkiem na twardo, którego żółtko przybierało zielony kolor oraz zabielana zupa pieczarkowa, która oprócz wątpliwego posmaku grzybowego, nic nie wnosiła do mojego życia. Dziękuję Wam, przedszkolno-kolonialnym kucharom. Będę o Was pamiętał do końca swoich dni
Aż tak źle było?
„Szare jaja” to potrawa składająca się z utłuczonych ziemniaków ułożonych w głębokim talerzu w wianek w środku natomiast jest jajko na miękko obrane ze skorupki polane szarym sosem robionym z cebuli, śmietany, liścia bobkowego i pieprzu 🙂
Ciekawe. To akurat dla mnie nowość 🙂
Choć takich smaków lubianych i tych mniej jest wiele, to dla mnie zawsze takim wspomnieniem z dzieciństwa będzie zapach zupy w przedszkolu. Choć nie wiem jaka była to zupa ( coś mi świta że krupnik ), to jej zapach rozpoznam wszędzie ! Nie zapomnę go nigdy. I tego jak pierwsza siedziałam przy stole waląc łyżką w stół 😉 Panie z przedszkola długo mnie wspominały przez to:) Dzieciństwo = aromat zupy przedszkolnej.
Więc można mieć miłe wspomnienia z przedszkola 🙂 Mam nadzieję że i mój Synek będzie takie miał od przyszłego roku 🙂
Smak dzieciństwa?
To chleb pieczony przez moją babcię. Kwadratowy. Pachnący tak nieziemsko, że koledzy i koleżanki ze szkolnej ławy licytowali się, kogo mam tego dnia poczęstować. Dla mojej babci był to chleb powszedni, a dla mnie… pozostało cudnie pachnące wspomnienie.
Mam jeszcze jedno – związane z drugą babcią. Pierogi z farszem z płuc wieprzowych. Pewnie jeden się właśnie krzywi, ale dla mnie to najwspanialszy farsz mięsny do pierogów. Odpowiednio przygotowany, dobrze doprawiony podbił serca niejednego niedowiarka. Soczysty farsz z majerankiem, sprężyste ciasto i roztopiony tłuszczyk ze skwarkami.
Dziękuję za konkurs i za przypomnienie, że TE smaki są cenne. Będę je pielęgnować, a może wkrótce zawitają na blogu? 🙂
Postaram się żeby choć część Waszych smaków pojawiła się na blogu 🙂
Moim smakiem dzieciństwa jest… owsianka. Miałam to szczęście, że pokochałam ją od pierwszego wejrzenia. Już jako przedszkolak spróbowałam tego dania po raz pierwszy, kiedy mój dziadek ją ugotował. Teraz dziadzio ma 85 lat, nadal je owsiankę, a kiedy go odwiedzam, wcinam ją razem z nim 🙂 Gęsta, z odrobiną soli, bez żadnych innych dodatków. Do tej pory lubię jeść taką prostą wersję na śniadanie 🙂
Piękny konkurs, i warto zawalczyć, bo nagroda cudowna szczególnie, że będzie można poznać regionalną kuchnię, a ja to uwielbiam więc zawalczę:)
Pochodzę z Podkarpacia i staram się przekazywać naszą tradycję kulinarną poprzez naukę dzieci. Moich własnych jak i tych, które przychodzą na moje warsztaty kulinarne jakie odbywały się właśnie w kolbuszowskim Skansenie. Na moim blogu w zakładce dania regionalne znajdziecie wiele starych przepisów z Warsztatów Kulinarnych których byłam z kolei uczestnikiem a prowadziła je znana u nas bardzo dobrze Pani Janina Olszowy.
Jeśli zaś chodzi o smaki z dzieciństwa, to ja doskonale pamiętam jak moje babcie piekły chleb, robiły masło, a ja to jadłam, i to nie sporadycznie, a każdego dnia. Pamiętam jak babcia Marysia robiła serek biały delikatny, mięciutki, który wprost z durszlaka wyjadałyśmy z siostra przy każdej okazji. Takiego sera nigdy więcej już nie jadłam odkąd babcia nie żyje. Pamiętam też zbieranie ziemniaków w polu, palenie ogniska z ususzonych badyli i ziemniaki pieczone w popiele z nich. Do tego masło babci Cecylii i nic więcej nie trzeba mi było. Powidła śliwkowe, które babcia smażyła tydzień na piecu. Czarne, pachnące i ze smakiem… poezja. Kapusta ziemniaczano, zacierka, podpłomyki, czy proziaki…. ja to wszystko pamiętam bardzo dobrze. Wiele z tych potraw możemy próbować odtwarzać w naszych domach i na pewno uda nam się uzyskać ich smaki, ale są takie, których w naszym blokowym, czy domowym gospodarstwie, gdzie nie ma pieca kaflowego nie jesteśmy w stanie odtworzyć niestety. Dlatego takie miejsca, jak Skanseny są bardzo potrzebne, szczególnie takie, gdzie odbywają się warsztaty kulinarne z tradycji naszych pokoleń. A w naszym kolbuszowskim skansenie są co roku. Tamten jadłospis choć prosty, był wyjątkowy, bo zdrowy. Chleb piekło się raz w tygodniu, a nawet ten bochen który zjadany był najpóźniej był świeży i nigdy nie pleśniał. Mogłabym tak jeszcze pisać i pisać:) Kochałam tamte czasy z babciami i dziadkiem, ale to już przeszłość. Dziś trzeba się tylko starać, aby moje smaki dzieciństwa nie umarły wraz ze mną, aby moje dzieciaki umiały zrobić choćby te dania które mam na blogu w zakładce dania regionalne.
jednak wspomnienie dzieciństwa to nie tylko to:)
Było też i coś co się kupowało.
Chałwa, pomarańczowe groszki, oranżada z woreczka, miętówki, pomarańcze… teraz to wszystko jest, ale nie ten smak, nie tan zapach… Wszystko jest inne takie bardziej proste, i niezapadające w pamięć niestety.
Pozdrawiam serdecznie:)
Jolanta Augustyn.
Ps.
Nie wiem, czy to istotne czy nie, ale ja moje warsztaty prowadziłam charytatywnie.
Smak dzieciństwa? Na to hasło od razu przenoszę się wyobraźnią kilkanaście lat wstecz do czasów, kiedy jako radosny dzieciak nie przejmowałam się niczym. Zawsze przypomina mi się kuchnia. Szeroka, jasna, największe pomieszczenie w mieszkaniu (bloki pgr na wsi), które skupiało całą rodzinę w niedzielne popołudnia i codzienne poranki.
Od razu czuję zapach drożdżowego ciasta, które dochodziło w piekarniku angielki. Za każdym razem towarzyszyło temu strzelanie w piecu, ponieważ bez ognia nie można było upiec nic. Moja Babcia to prawdziwa mistrzyni drożdżowych ciast. Cudowny aromat świeżego pieczywa wypełniał co sobotę rano, całe mieszkanie. Pomagając uprzednio Babci w przygotowaniu ciasta, umorusana od mąki od ucha do ucha, czekałam, aż placek w końcu będzie gotowy.
Smak mojego dzieciństwa to nie tylko kawał ciepłego, drożdżowego placka ze szklanką zimnego mleka. To także niesamowity smażony ser. Kiedy od zaprzyjaźnionego sąsiada Babcia dostawała sporą ilość sera, z części piekła zabójczy sernik, o czym jeszcze powiem, a z reszty robiła ser. Zapach zgliwiałego twarogu nigdy nie należał do moich ulubionych, ale w momencie, gdy magiczne dłonie starszej pani w fartuchu w kwiatki przemieniały go w klejący, pachnący, idealnie kremowy ser. Najlepiej smakował ze świeżym chlebem, co prawda sama go nie piekła, ale sąsiadka z góry zawsze w niedzielę rano przynosiła nam bochenek. Babcia w zamian za to, dawała trochę sera, nieco placka drożdżowego, kawałek sernika. Ale właśnie w połączeniu z tym chlebem, ser po prostu powalał z nóg.
Sernik. Lany, z prawdziwego wiejskiego twarogu, pieczony w angielce przy akompaniamencie strzelającego drewna. Idealnie kremowy, idealnie słodki, delikatny i puszysty. Nadal piekę sernik z jej przepisu. To ulubiony sernik całej rodziny.
I móżdżek świński. Naprawdę, jeśli ktoś nie jadł, niech żałuje, prawdziwa delicja! Babcia zawsze przyrządzała go w postaci smarowidełka do chleba. Przez wiele czasu nie potrafiłam go tknąć, ale odkąd spróbowałam… Nie potrafię przejść obojętnie. Jest on smażony z rozbełtanym jajkiem, na maśle, ze zeszkloną, posiekaną cebulą.
Smaki dzieciństwa są ściśle związane z moją Babcią, ze wsią. Ta kobieta to moja kulinarna mentorka, a wieś – miejsce, do którego chcę ciągle wracać.
Zapomniałam dodać coś jeszcze. Dwie pozycje, które są dla mnie tak zwyczajne i niezwykłe zarazem. Babcina domowa kiełbasa ze słoika. Mój wuja, z zawodu rzeźnik, co jakiś czas dostawał mięso mielone jako premię. Takie mięso, jak na kiełbasę, nie wymagało już doprawiania. Babcia pakowała je w słoiki i wekowała. Podczas gotowania powstawała szynka, mielona domowa. Lepsza niż u najlepszego rzeźnika. Idealna na kanapki, wspaniała pod każdym względem.
I pajda chleba z kwaśną śmietaną i cukrem. Najlepszy deser pod słońcem, kiedy dzieci z podwórka wzywały na podboje kolejnych pól i łąk, a ja nie zdążyłam zjeść obiadu, wybiegałam z bloku z taką właśnie pajdą. Gęsta kwaśna śmietana osłodzona cukrem, nie ma nic lepszego! A jak jeszcze były świeże maliny na działce, albo truskawki… żyć nie umierać!
Żałuję, że nie dane mi było nigdy spróbować takiej szynki. Ale pajda chleba ze śmietaną i cukrem wydaje się możliwa do zrealizowania nawet dziś. Muszę przetestować!
No cóż…smaków w moim dzieciństwie było wiele za sprawą mojej babci…zupa budyniowa, którą każdego ranka przed wyjściem do szkoły babcia wpychała mi łyżkami, ponieważ byłam niejadkiem…mega ilości jagód, które kazano mi pochłaniać ze względu na wadę wzroku… babcine zupy które uwielbiałam i do dziś pozostałam ich wielbicielką no i oczywiście placki ziemniaczane z cukrem, które jadało się w domu i były niezwykłym rarytasem, na wakacjach nad morzem i w górach bo do dziś przecież można je kupić w Zakopanem na papierowej tacce i kiedy tak ją trzymam przypomina mi się dzieciństwo, to nic nierobienie, wariowanie i śmiechy każdego wieczoru bo zazwyczaj o tej porze miewałam głupawkę ale pamiętam do dziś jeden znienawidzony smak dzieciństwa…mama totalnie nie potrafiła tego przyrządzać, z wyglądu brało mnie na mdłości a co dopiero w smaku ale mama byłą uparta strasznie i nie znosiła chyba zbyt dobrze porażki więc postanowiła mnie ukarać odgrzewając znienawidzony smak obiadu kilkanaście razy w tym dniu… myślała, że mnie złamała, może i dobrze bo siedziałabym przy talerzu chyba w nieskończoność ale za to sprawiła, że ten okropny smak towarzyszył mi do ukończenia moich 37-miu lat…dlaczego do takiego wieku? dlatego, że przełamały mnie Wasze blogi, Wasze przepisy i to Wy mnie zainspirowałyście bo tak strasznie nie mogłam uwierzyć, że jadacie to świństwo i tak bardzo nie mogłam Wam ufać, że może Wam to smakować, że postanowiłam wykorzystać jeden przepis, który totalnie był niewypałem i wtedy już prawie krzyczałam, że „kłamiecie” na tych Waszych blogach ale ponieważ przepis należał do słodkich uznałam, że trzeba spróbować wytrawnie, pikantnie, czosnkowo i to był strzał w dziesiątkę bo ONA ta paskudna z dzieciństwa DYNIA okazała się wspaniałym warzywem, który pokochałam w ostrej zupie z krewetkami i od niej wszystko się zaczęło! kolejnym strzałem było ciasto francuskie z mirabelkami i dyniowym mascarpone a następnie dyniowo jabłkowa szarlotka z orzechową kruszonką do której wzdycham:)
A co tak strasznego robiła Twoja Mama z dynią?
Ja sama dynię również odkryłam niedawno, bo z kolei u mnie nie było tradycji jej jedzenia pod żadną postacią.
nie potrafiła jej gotować..zupa była z fafołami- okropieństwo!słodka, mdła i bez wyrazu, nawet kolor masakryczny! poza tym uwielbiała ten octowy kompot a ja niestety nie:(
Oj, znam ten octowy kompot. Strrraszny!
Niezależnie od pory roku, choć przyznam że częściej, gdy za oknem robiło się szaro-buro,w ramach poprawy humoru dziadek ucierał nam Kogel-Mogel:) to jest mój smak dzieciństwa, widzę dziadka jak hurtowo bierze po kolei od nas kubki,a była nas piątka, z żółciutkim,wiejskim żółtkiem i koniecznie trzema łyżeczkami cukru! Nikt tak nie ucierał jajek, na biały puch!Taki mały przysmak, taka prostota i jeszcze większa miłość płynąca z tak prozaicznej czynności…Dziękuję za to że mogę przypomnieć sobie takie chwile, żyją zawsze w moim sercu, dzięki Takim konkursom pamięć o kochających i kochanych osobach jest wieczna, tak jak smaki dzieciństwa,które cokolwiek by to nie było, jeżeli są w atmosferze miłości to jednoskładnikowe danie staję się cenniejsze niż kolacja w 5-cio gwiazdkowej restauracji…
Choć moje dzieciństwo nie było tak dawno, to muszę przyznać, że przemijanie i fakt, że nie mogę wrócić do tamtych czasów napawa mnie ogromnym smutkiem. Oczywiście jak dla każdego, również i dla mnie Babcie gotują najlepiej i zawsze kiedy jadę w rodzinne strony korzystam z przywileju ulubionej wnuczki i przyjmuję zaproszenia na zamawiane przeze mnie obiady :)zawsze zastanawia mnie fenomen tego zjawiska, bo mimo, że sama jestem niezłym kuchcikiem to jednak zawsze od Babci smakuje lepiej. Pewnie to kwestia powrotu do czasów dzieciństwa i beztroskiego życia. Przecież kto by nie chciał raz na czas mieć przygotowywanych obiadów specjalnie dla siebie 🙂 Przechodząc do najważniejszego, czyli smaków które wspominam najbardziej, to zdecydowanie 3 rzeczy od razu pojawiają się w mojej głowie. Pierwsza od jednej Babci to pulpety w sosie własnym z ziemniakami. Takie proste, ale takie pyszne. Druga Babcia z kolei kojarzy się mi i mojemu podniebieniu z pampuchami na parze, gotowanymi na wielkim garnku, na szmatce z gazy albo tetrowej pieluchy. Przekrojone, otworzone i polane tłuszczykiem z mięsa! Na samą myśli mam ochotę na to danie. Z czasami dzieciństwa kojarzy mi się również moje zamiłowanie do jedzenia, nieszczególnie lubianego przez dzieci, o którym mama w historiach o mnie przypomina kiedy tylko może. Jako dziecko mianowicie pałałam miłością do kanapek ze smalcem, które jadłam w ilościach ogromnych. Szynki, sery czy inne nakanapkowe produkty nie miały u mnie szans, bo smalec z wielkimi skwarkami zawsze był pierwszym wyborem 🙂
Dużo mogłabym napisać o moich smakach z dzieciństwa… kawie zbożowj przygotowywanej przez babcię, zupie na gwoździu, zalewajce z zacierką, sodziakach, czy też barszczu białym… ale najbardziej zapadły mi w pamięć zimowe wieczory, niedługo przez Bozym narodzeniem, kiedy tata przynosił do domu całą michę wędzonki, świeżo wyjętej z wędzarni… kiełbasa, szynka, baleron… w dniu wędzenia mogliśmy jeść do oporu i bez chleba 🙂 Jedyny dzień w roku, kiedy jedliśmy gorące kiłbasy trzymając je w małych łapkach, a tłuszcz ściekał nam aż w rękawy… Nastepnego dnia wedzonka nie smakowała już tak samo… Może była to zasługa tego, że jedliśmy ją na świeżo, może tego, że w ilościach nieograniczonych , może tego, że cała piątka dzieci zaśmiewała się przy tym do rozpuku… Wciąż mam w pamięci ten smak i aromat, tę atmosferę, która wówczas panowała w naszej wielkiej kuchni… Dzisiaj mama też przygotowuje mięso, a tata wędzi, ale nic nie jest takie samo, jak było w dzieciństwie… a przepis na kiełbasę i kilka fotek z obecnych lat na blogu http://zpamietnikapiekarnika.blox.pl/2011/11/Domowa-kielbasa.html
pozdrawiam
Agnieszka
A moje wspomnienie jest jedyne w swoim rodzaju. To pajda chleba posmarowana dżemem truskawkowym. To był najlepszy posiłek przed wyruszeniem do sąsiadów, przed zabawą w lesie czy odśpiewywanie piosenek Spice Girls:)
Dżem truskawkowy, tylko albo aż tyle:)
Chleb z masłem i solą. Brzmi zwyczajnie? Uwierzcie mi, smak najlepszy na świecie. Chleb pieczony przez mamę, masło ucierane przez tatę…Ach, co to był za chleb! I ja, wtedy 5-6 letnia, na pytanie : co byś Dosiu zjadła, odpowiadałam zawsze, że chleb z masłem i solą:) Dziś już chleb nie ten, masło też nie i nawet jeśli sama ten chleb upiekę i utrę masło (a zdarza mi się to robić), to tego smaku już nie uzyskam. Bo smaki dzieciństwa zwykle są mocno przyprawione miłością. W moim wypadku-miłością rodziców.
kaszka manna z domowej roboty kompotem z truskawek – dzizas takiej jak moj dziadzius nikt nie robil i przedszkolne ziemniaki z sosem pomidorowym i jajkiem na twardo – magia…;p
Moim wspomnieniem z dzieciństwa to blok czekoladowy, który mama robiła z mleka w proszku. Był to moment tak wyczekiwany jak żaden inny, bowiem w domu coś słodkiego trafiało się od czasu do czasu. Wraz z rodzeństwem prawie biliśmy się o to kto pierwszy spróbuje 🙂 To była dla nas prawdziwa uczta. W oczekiwaniu na blok czekoladowy wyjadaliśmy resztki mleka w proszku ze słoika, który tak fajnie przyklejało się do podniebienia. A gdy już dostaliśmy kawałek czekoladowej pyszności to staraliśmy się jeść jak najmniejszymi gryzami żeby jak najdłużej delektować się jej smakiem 🙂
Pozdrawiam,
Edyta Łodej
Blok czekoladowy z mlekiem w proszku? Brzmi cudownie!
Ja z dzieciństwa pamiętam budyń z sokiem malinowym to nagminnie nam dawali w szkole na podwieczorek , pamiętam też vibowit i visolwit jadło się palcem z torebki chyba nigdy nie rozpuszczałam ich w wodzie a wcinałam aż mi się uszy trzęsły, pamiętam też oranżadę w torebce foliowej do której wbijało się słomkę szał w tamtych czasach , chleb ze śmietaną i cukrem 🙂 te smaki utkwiły mi w głowie jako największe rarytasy tamtych lat 🙂 mleko słodzone, siorbane z tubki bez ograniczeń.Pamiętam jeszcze takiego wafelka (nie wiem jak się pisze) kuku-ruku :))) i gwiazdki z Milky Way już teraz nie do kupienia.
Jeszcze była czekolada gorzka wedla, nazywała się jedyna i była w takim czerwono jasnym (biały, może beż) opakowaniu ,jeszcze te chrupki miło wspominam 🙂 nie wiem czy jeszcze są Flipsy.Pamiętam cieple lody (u nas mówiło się na to murzynki),lizaki Barbie z gumą do żucia.Zupa owocowa babci (jagodowa lub wiśniowa) z kluskami.Lizaki smoczek i taki zegarek z cukierków pudrowych .
Ale się teraz rozmarzyłam wciągnęłam się na maksa w dawne smaki z dzieciństwa.
Pamiętam jeszcze gumę Donald zbierało się historyjki i pamiętacie takie gumy kulki na paski różne kolory chyba z 20 szt.Jeszcze guma turbo do żucia.No i ważna sprawa saturatory na ulicach można było się napić wody z sokiem a potem też pamiętam syfony na naboje miałam w domu dwa takie syfony. hahah i jeszcze był lizak gwizdek no i taka czekolada co strzelała w buzi, jeszcze takie cukierki dumle potem zniknęły szybko z rynku. Jeszcze robiło się takie szyszki z ryżu preparowanego i mleka zagęszczanego ale nie pamiętam przepisu ale smak pamiętam.Pamiętam jeszcze takie lizaki okrągłe z kwiatkiem w środku.No a największym hitem to był kogel mogel długo się robiło pamiętam i nikt nie chorował wtedy na salmonellę a jak się chciało zmienić smak to dodawało się kakao. No i jak chora byłam to mama robiła mi taki syrop z cebuli ( cebula drobno pokrojona zasypana cukrem to wszystko do słoika aż sok puszczała cebula i się to piło jako syrop).slonecznik jedzony masowo i smiecenie jego lupkami wszedzie, oranzade w szklanych butelkach z kapslem.Jeszcze Multisanostol w butelce mam dawała zawsze na łyżce pamiętam a śmietana w dużych butlach z pomarańczowo-srebrną nakładką i mleko-z zieloną a te butelki były z kaucją i ze śmietany były najdroższe.
Były jeszcze takie cukierki landrynki malinowe nie pamiętam niestety jak się nazywały.
Pyszny okrągły gorący chleb kupowany w kolejce ogromnej u prywaciarza.To były piękne czasy i te wszystkie nowości smakowe szkoda że już tego nie ma.
Mam sporo zdjęć przesyłam je do Pani Pani Kasiu e-mailem jak jest taka szansa poproszę je zamieścić. Oj teraz wspomnienia wróciły rodzina się poruszyła w domu rozmowa nabrała rumieńców ale w sumie wymieniamy już wszystko co napisałam. To były fajne czasy sporo słodyczy można było też kupić w Pewex ale to już inna para kaloszy.
Teraz mi się jeszcze przypomniało że hitem była wata cukrowa no i obowiązkowo we wszystkich świętych mama kupowała mi obwarzanki na sznurku które wieszało się na szyję.
A pamiętacie bułkę z białym serem i z dżemem oj ja pamiętam babcia mi zawsze robiła na śniadanie.
Bardzo dziękuję za przypomnienie nam tylu smaków sprzed lat. I zdjęcia, które umieściłam nhttps://www.facebook.com/media/set/?seta Facebooku, w galerii: =a.646066935427877.1073741837.460745607293345&type=1
Zapraszam do oglądania.
Jest tam czekolada, którą bardzo dobrze pamiętam bo pojawiała się u mnie na niedzielnym stole. Gumy Donald i Turbo też są niezapomniane. A czekoladowe szyszki również w moim przedszkolu robiły furorę. Przynosiła je mama jednego z kolegów. Przepis na nie to chyba pierwszy przepis jaki próbowałam odtworzyć w domu. Nie wiem dlaczego po prostu o niego nie zapytałam…
Fanie było przypomnieć sobie te wszystkie smaki , dziś była w sklepie i zobaczyłam kumy kulki takie na pasku jak za dawnych lat ale mi się mordka śmiała ludzi to chyba mysleli że jestem jakaś nie normalna.
Przypomniałam sobie jeszcze o lodach bambino tak bardzo zapomnianych a przeciez do tej pory istnieja pod tą samą nazwą może dlatego
Przypomniałam sobie jeszcze o oranżadzie takiej w torebce w proszku całkim o niej zapomniałam a dziś w sklepie sobie o niej przypomniałam.
a jeszcze była taka guma huba buba smakowa pamietam tylko że krótko trzymała smak
Mam jeszcze taką małą historię z życia mojego dziś do mnie mama zadzwoniła i mi ją przypomniała, kiedyś rodzice kupili mi 10 gum donald wieczorem zostawiłam je na biurku jak przyszłam ze szkoły następnego dnia to papierki od gumy były wszędzie a mój pies no cóż miał problemy z … wiecie z czym bo moja sunia Tinka wszystkie zjadła ot taka historia ja płakałam że nie miałam gum a mój pies cierpiał
Smaki dzieciństwa – to dla mnie temat rzeka.
Najwięcej wspomnień mam z dziadkami. Pamiętam jak babcia zawsze gotowała do niedzielnego śniadania wielki garnek kakao. Najpierw kakao rozrabiała z cukrem i kilkoma łyżkami mleka, a potem dolewała do pozostałego,które się gotowało. Jako naczelny łasuch przybiegałam wtedy do kuchni i wyjadałam po kryjomu łyżeczką zawartość kubeczka, zanim wylądowała w garnku. Pamiętam też rodzinne smażenie chrustów na tłusty czwartek. Babcia zagniatała ciasto, mama wycinała, ja zwijałam, dziadek smażył. Wspólny pobyt w kuchni, w mieszkaniu cudowny zapach,a potem wspólny podwieczorek przy stole gdzie królowały chrusty i chruściki, jeszcze ciepłe i delikatnie oprószone cukrem pudrem.
Nikt też tak wspaniale nie przyrządzał pulpetów sosie koperkowym lub pomidorówki z lanymi kluseczkami na własnoręcznie zrobionym przecierze, jak moja babcia. Pamiętam smak tych dań do dziś, lecz w 100% odtworzyć go nie potrafię. Mój dziadek natomiast od zawsze był mistrzem kogla mogla. Żółtka utarte na puch, a do tego łyżeczka kakao.. mmmm pycha! I nikt się wtedy nie przejmował salmonellą, albo tym, że jajko jest surowe. To był po prostu słodki i smaczny deser ;).
Na uwagę w kulinarnych wspomnieniach zasługuje też moja mama. Zawsze była mi bliską osobą, jako że wychowywałam się tylko z nią. Oprócz skrupulatnie zaplanowanych i smacznych obiadów. Pamiętam też te „szybkie” przygotowane między jedną nocką, a drugą. np. podsmażone kiełbaski w sosie musztardowym. Do dziś serwuje sobie to danie, jako jedno z ulubionych. A kiedy już rodzicielka miała więcej wolnego i czas na relaks przy wieczornym filmie, robiłyśmy sobie nocną, niekoniecznie zdrową wyżerkę składającą się z frytek, deserów lodowych lub góry naleśników z bitą śmietaną i truskawkami ;).
Pozdrawiam!
Babcine kakao albo pulpeciki… Też pamiętam!
Moim pierwszym skojarzeniem ze smakami dzieciństwa są wigilijne suszone grzybki w cieście. Znacie? Nie wyobrażam sobie bez nich Świąt. Babcia wybiera największe i najpiękniejsze kapelusze grzybów ususzonych jesienią, moczy je (chyba w wodzie, a może mleku…hmmm), soli i smaży w cieście neleśnikowym.
Więcej nic nie trzeba mówić, wystarczy poczuć ten zapach suszonych grzybów. Wyżeraliśmy je zawsze jeszcze gorące w trakcie przygotowań do kolacji, niejednokrotnie parząc sobie paluchy 😀
Cudowne zdjęcia i wspaniałe słowa. Uwielbiam Podkarpacie i z radością bym je odwiedziła dlatego też, ale nie tylko dlatego, z chęcią powspominam smaki mojego dzieciństwa.
Nie miałam babć piekących chleb, obie pracowały, ale często opiekowały się mną i bratem w czasie choroby. Był to przeważnie czas lepienia pierogów z mięsem, smak tego mięsa pamiętam do dziś. Tak samo nie zapomnę wyjadania parzącej wręcz masy na ciasteczka owsiane. Cudownie czekoladowa brudziła buzie i palce.
Po chleb chodziliśmy do pobliskiej piekarni i kończyło się zawsze tym samym, jeszcze ciepły bochenek wracał bez dwóch przylepek oberwanych zaraz pow wyjściu ze sklepu.
I był też rodzinny wyjazd w Bieszczady na dodatek zimowa porą. My mieszczuchy rzadko jeździliśmy w góry a tu przywitał nas śnieg i muflony 🙂 były ogniska z kiełbaskami ale to nie ich smak pamiętam. Mieszkaliśmy w ośrodku wypoczynkowym gdzie również jadaliśmy i któregoś pięknego dnia na deser podano COŚ, tak jakby bułę drożdżową, przygotowywaną na parze z truskawkowym sosem, teraz myślę, że były to pampuchy. Ale to był smak!!!
A potem oboje z bratem zachorowaliśmy na grypę żołądkową. Leżeliśmy w łózkach, mama czytała nam „Sceny z życia smoków”, kiedy wracaliśmy już do domu nafaszerowana zostałam aviomarinem jak zawsze. Pamiętam, że w czasie drogi obudziłam się niesłychanie głodna. I nigdy w życiu mi tak nie smakowała kanapka z kiełbasą szynkową! ach co to była za kiełbasa!
wspomnień kulinarnych mam mnóstwo ale te chyba są najsilniejsze 🙂
Pozdrawiam cieplutko i gratuluję tak udanego pomysłu na konkurs.
Moje wspomnienia z dzieciństwa to bratkartofle i ajerkuchy z bratrury. Smażone ziemniaki były często robione u babci na piątkowy albo sobotni obiad. Mówiła o nich po śląsku właśnie bratkartofle, nigdy smażone ziemniaki. Nazywała je tak z niemieckiego, którego używała pamiętając go jeszcze z dzieciństwa. Ziemniaki najczęściej były tylko z cebula i sadzonym jajkiem i domowym kwaśnym mlekiem. Było to najlepsze jedzenie pod słońcem. Czasami były robione na bogato np przy świniobiciu, wtedy dodawała do nich boczek, podgardle wędzone albo swojska kiełbasę. I tak je zapamiętałam i takie robię do tej pory swojej rodzinie.
A ajerkuchy to po śląsku placki takie naleśnikowe i jest to smak rowniez smak mojego dzieciństwa. W każdy piątek, gdy byłam dzieckiem te placki czekały na mnie u babci na wsi, zrobione z domowego mleka prosto od krowy, z wiejskiej śmietany i domowego sera. Upieczone na starym piecu węglowym czekały w cieple w bratrurze, czyli piekarniku. I tak były przez nas nazywane. Dziś nie mamy już pieca węglowego ani typowej bratrury, trudno tez mieć taki jak wtedy domowy, prawdziwy ser i tłuste mleko od krowy, ale ja nadal robię mojej córce takie placki i jest to namiastka naszej przeszłości.
Bernadetko, dziękuję za kolejne wspomnienie. Przypomniałaś mi, że ja i brat też jedliśmy smażone ziemniaki aż się uszy trzęsły. Koniecznie musiały być zarumienione i przywierające do garnka. To „zeskrobane” z dna było najlepsze!
Ja pamietam masełko robione w domu,w drewnianej maśnicy, sery świeże, kwaśne mleko z mlodymi kartofelkami, łobode (to nasza zwykla gorczyca, chwast z ogrodu, rwalo sie młode wierzchołki i mama gotowala , przyprawaiala śmietaną )pycha , jadło sie ziemniaki z ogniska (jakiś czas temu upiekliśmy tak dla wspomnień, córka wziela popatrzyla i mowi , mam to jeść? przecież to brudne) hehe ech te czasy , placki pieczone na fajerkach, chleb z pieca chlebowego domowy, nalepiej polany gęstą dobrą śmietaną i posypany garścią cukru, zlizywalo sie góre i znow leciało do domu po warstwe śmietany z cukrem. Jedliśmy chleb odgrzewany na parze (czasem trudno bylo kupic) Ziemniaki w plasterkach zmażone, pierogi drożdżowe z kaszą gryczaną pieczone,kasza sie rozpadala , trzeba bylo w dwu rekach trzymać, smalec na chlebie i cebulę. Oj dobre to były czasy. Biegalo sie latem do lasu na poziomki, nikt nie pilnowal tak dzieci , po drodze znalazlo sie grzyby i przynioslo do domu na zupe.
Sąsiedzi mieli taką gofrownice do robienia serc , kladli to w fajerke i tam piekli, rozdawali potem dzieciakom to bylo tez pyszne, chociaz teraz sobie przypominam ze ciasta to oni nie umieli zrobic 😀 ale sie gryzlo i bylo smaczne . Babcia gotowała nam jajka na twardo , zupe ze szczawiem , na szczaw lataliśmy na pobliską łąkę. Gołabki tez były pyszne w liściach kiszonej kapusty w całości, babcia wkladała do beczki kilka całych główek i jak ukisły to robiła gołąbki. Wędliny robione w domu i wędzone w wedzarce na podwórzu, jakiesz były puszne kiełbasy i boczki.
Wspominało by sie jeszcze długo , te najdalsze wspomnienia zawsze wywołują uśmiech na twarzy. pozdrawiam
Cały mój blog to jedno wielkie wspominanie smaków z dzieciństwa 🙂
Nigdy nie zapomnę rytuału pieczenia jagodzianek przez moją Babcię Józię. Moim zadaniem było wymieszanie dojrzałych, pachnących jagód z cukrem, zachowywanie się cicho, by „ciasto nie opadło” i malowanie gotowych bułeczek pędzlem moczonym w jajku z mlekiem. Najpulchniejsze, najsłodsze (chociaż nie od cukru, a miłości w nie wkładanej), najbardziej jagodowe na świecie rumiane jagodzianki Babci. Przepis niestety odszedł razem z nią…
Druga babcia to trzy smaki, które pamiętam najbardziej:
– biały barszcz, do którego babcia podawała w osobnej miseczce utłuczone ziemniaki okraszone skwarkami. Siadywaliśmy z dziadkiem przy maluśkim stole w kuchni, ze wspólnej miski nabieraliśmy łyżką ziemniaki, a z talerzy czerpaliśmy biały barszcz. Na samo wspomnienie tych chwil robi mi się błogo… Miałam tylko 8 lat, gdy zmarł mój dziadek i już nigdy biały barszcz nie smakował mi równie dobrze…
– Babcia rozkochała mnie w ziemniakach. W babce ziemniaczanej (czasem zwanej też „ziemniaczanym dziadem”), szarych kluskach ze skwarkami, plackach ziemniaczanych z solą i śmietaną. Babcia Zosia robiła też najlepsze ziemniaczane pure na świecie – kremowe, gładkie, maślane, niemal słodkie i cudownie puszyste. Przez całe lata nie chciała mi zdradzić sekretu jak je robi. I tak po prawdzie to dopiero, gdy byłam już na studiach zdradziła mi przepis na swoje „chitre kartofle” – do utłuczonych ziemniaków dodawała kilka łyżek gęstej, tłustej wiejskiej śmietany, a następnie ubijała je drewnianą łyżką. To dzięki Babci Zosi do dziś trwa moja wielka miłość dla ziemniaków, a sama siebie nazywam „ziemniaczaną babą”.
– ta sama Babcia rozkochała mnie też w domowym kiślu z czarnej porzeczki. W lipcu do słoików wrzucała dojrzałe, rozpalone od słońca owoce, łyżkę cukru i pasteryzowała dziesiątki słoików czarnych porzeczek na zimę. Zawsze, gdy do niej przyjeżdżałam z takich porzeczek gotowała dla mnie kisiel – słoik porzeczek, ciut wody i trochę cukru. Po zagotowaniu wlewała do porzeczek mąkę ziemniaczaną rozmieszaną z odrobiną zimnej wody. Cudowny, jeszcze gorący kisiel zjadałam w ogromnych ilościach. Niezbyt słodki, ultra porzeczkowy, gęsty od owoców i miłości, z którą był dla mnie przygotowywany. Nawet, gdy babcia miała już ponad 80 lat, a ja byłam dorosłą studentką (i mężatką!) zawsze na mój przyjazd czekał na mnie kisiel z czarnej porzeczki. Dziś sama robię taki moim dzieciom, a one zdziwione w sklepie na widok „ftu-kiślu” z torebki pytają: „Mamuś, kisiel z proszku?? przecież kisiel to z owoców się gotuje!” 🙂
Dziś sama skrzętnie odtwarzam i odzyskuję dawne domowe receptury, zapisuję je w blogowym kajecie dla moich dzieci. Z uwagą i troską kształtuję ich własne „wspomnienia smaków z dzieciństwa” i zapracowuję sobie na „sprawność babci Kasi”, którą za kilkanaście lat będę 🙂
[…] W Krainie Smaku Kontakt + o mnieRSS 28/09/2013KONKURS!!!w kategorii:*Kulinarne wydarzeniaDrukujTo mała przypominajka o konkursie jaki organizuję z województwem Podkarpackim – „SMAKI Z DZIECIŃSTWA”. […]
Z podkarpackiem u mnie historia dość skomplikowana – nigdy bowiem nie miałam okazji oglądać go „na żywo”, ani poznać. Jednakże całe moje dzieciństwo, jakie spędziłam u babci, było przesycone jej wspomnieniami tamtych stron, gdzie spędziła dzieciństwo i młodość swą sielską, anielską… Babcia jako kucharka z zawodu i jako kobieta, która poprzez szereg różnych niepomyślnych życiowych perypetii, w konsekwencji wylądowała w okolicach Poznania, by to tam w późniejszym czasie założyć własną rodzinę i przenieść się z nią bardziej na wschód województwa, była rozmiłowana w odtwarzaniu smaków, na których „została wychowana” po to, by je nam przybliżyć. To była dla niej sztuka większa niż samo gotowanie – to były potrawy gotowane sercem, okraszone nutą wspomnień młodych lat, doprawione tęsknotą za tym, czego czas już jej nie wróci. Najbardziej zapadły mi w pamięć pierogi, których w naszych stronach (wychowałam się w wielkopolsce, mieszkam aktualnie w łódzkiem) nie spotkałam nigdzie, a i sama nie potrafię ich „podrobić”, jako że nie znam dokładnych proporcji składników a nie chcę popsuc tego smaku i aromatu, jaki mam w pamięci – pierogi, do których do ciasta dodawana byla świeża swojska maślanka,a farsz był zrobiony z białego tłustego sera i kaszy jaglanej. najlepsze były odsmażane, albo nawet takie na zimno, kradzione z lodówki i wynoszone na dwór. Dobrze wspominam też kozią bryndzę, do której babcia nas usilnie przekonywała, a ktorej jako dzieci nie chcieliśmy tknąć i ta przeklęta wtedy, a teraz jakże uwielbiana zupa z soczewicy 🙂 Do pierogów wracając – babcia zawsze mówiła, że grzyby za młodu w jej stronach można było kosą ścinać. I zawsze wspominała lepienie pierogów, jedne wg jej przepisu są na moim blogu, choć podejrzewam,że to nie do końca „to” http://garnkomania.blogspot.com/2013/09/pierogi-z-grzybami.html
Pierogi z białym serem i kaszą jaglaną? Sporo bym dała by takie spróbować, w wersji idealnej!
Kasiu u mnie czesto takie pierogi bywają na stole.. lubelszczyzna słynie z pierogów.
Poszperałam w Internecie i znalazłam takich całkiem sporo. Zarówno w wersji wytrawnej, jak i słodkiej. To kolejna rzecz, którą muszę zrobić i spróbować.
Spiżarnia obok garażu, w piwnicy. Piec, do którego Babcia właśnie podkłada drewno, nucąc razem z wnuczką „Z popielnika na Wojtusia iskiereczka mruga…”. Przy ścianie stoi stół pokryty ceratą w biało-czerwoną kratę. Wokół półki pełne przetworów. Babcia sięga po sok malinowy z owoców, które latem zbierały razem z wnuczką w lesie. Teraz obie wracają na górę, do domu. Gaszą światło.
*
Przestronna kuchnia w Babcinym domu na wsi. Ogromny blat przy wielkim kuchennym oknie. Na blacie siedzi mała Natalka. Babcia zebrała w sadzie jabłka i przyniosła z ogródka marchewki. Rozstawia i podłącza sokowirówkę. Będzie sok. Pierwszą szklankę dostaje Natalka. Za chwilę po soku zostają jedynie pomarańczowe wąsy pod noskiem dziewczynki.
*
Niedziela, południe. Czas na śniadanie wujka Tomka. Wujek robi sobie kanapki z boczkiem i musztardą. Idzie do pokoju i siada w fotelu. W telewizji zaczyna się animowana bajka „Asterix i Obelix”. Przybiega Natalka. „Ja też mogę taką kanapkę?”
*
Babcia wraca rano ze sklepu. Wyjmuje z torby zakupy. Natalka pilnie jej towarzyszy. Za chwilę będzie śniadanie. Babcia kupiła Natalce serek wiejski i świeżą bułeczkę.
*
„Natalciu, co dziś będziesz jadła na śniadanko? Może jajko na masełku?”, pyta Babcia. „Tak. I chlebek z masłem”, odpowiada Natalka.
*
Natalka i Agata bawią się na podwórku z koleżankami „zza płotu”. Nagle przybiegają do domu. „Babciu, zrób nam kanapki z masłem i z solą, i z przykryciem!”.
*
Natalka schodzi na dół do Babci. Dziadek szykuje sobie śniadanie: kanapki z pasztetem i ogórkiem kiszonym. „Ty też przyszłaś na paszteta?”, pyta.
*
Natalka z Agatą wybierają się do Babci na parę dni. Każda z nich tworzy koślawymi literkami i z błędami ortograficznymi listę tego, co by chciała do jedzenia. „Pod żadnym pozorem kotlety mielone”, pisze Natalka. „Ciasto różowe. Kluchy na parze”.
*
Biblioteka. Natalka przyjechała z Babcią autobusem szkolnym do pracy – do biblioteki w szkole. Chodzi między półkami pełnymi książek, rysuje na szarym, wielkim papierze, a gdy zachodzą uczniowie, chowa się pod biurko Babci. Na drugie śniadanie Babcia przyrządza jej twarożek ze śmietaną, cukrem i kakao. Panie bibliotekarki, koleżanki Babci, podziwiają narysowane przez Natalkę wielbłądy.
*
Wieczór. Dziadek smaży na kolację cebulę ze skwarkami. Po całym domu rozchodzi się charakterystyczny zapach. Natalka z Agatą zbiegają po schodach na dół. „My też chcemy trochę!”
——-
To właśnie smaki mojego dzieciństwa. Ponoć jako mała dziewczynka jadłam z każdym po kolei – z rodzicami, dziadkami, wujkiem. Miło jest powspominać takie niewyszukane, a mimo to najlepsze smaki świata.
Moje smaki dzieciństwa to temat rzeka… ale takim szczególnym smakiem były pierogi ruskie, które przygotowywała moja łemkowska babcia. Potem zaczęłam je robić sama i ciągle mi w nich czegoś brakowało… brakowało mi smaku dzieciństwa, bo pierogi jedzone na progu domu i widok na zalesione górskie stoki nie miał sobie równych. Nie umiałam sobie przypomnieć tego farszu. I kiedyś siedziałam u rodziców, mama zrobiła ruskie, a ja z nad talerze powiedziałam „czegoś mi w tych ruskich brakuje, to nie takie jak robiła babcia”. Na co odezwał się mój tata: „bo mama (czyli moja babcia) dodawała do ruskich miętę”.
I wtedy stało się dla mnie jasne, że to jest to, co pozwoli mi wrócić do dziecięcego smaku. Odtąd robię ruskie z miętą i za każdym razem wracam wspomnieniami do beztroskich dziecięcych wakacyjnych tygodni spędzanych u stóp gór, w łemkowskiej chacie, z miską pierogów zrobionych przez babcię.
Tak, tak, pamiętam jak opowiadałaś o tych pierogach na warsztatach ze Smakfonią (https://wkrainiesmaku.pl/12672/pierogowe-warsztaty-ze-smakfonia-w-kiekrzu/).
Mój najtrwalej zapamiętany smak z dzieciństwa to IDEALNA W-Zka mojej Babci. Ostatni raz oryginał kosztowałam w 1997 roku. I oczywiście nie zapytałam wtedy, ani nigdy wcześniej Babci o przepis a później było już za późno o niego pytać, ale dążyłam do odnalezienia go i doparowania receptury tak, żeby uzyskać ten niepowtarzalnie IDEALNY smak.
W zeszłym roku udało się 🙂 Wymyśliłam ciasto czekoladowe bazując na przepisie na tradycyjnego murzynka 🙂
Składniki na ciasto czekoladowe:
4 jajka (rozdziel je od razu na żółtka i białka)
2 szklanki cukru
2 szkłanki mąki pszennej
2 czubate łyżeczki proszku do pieczenia
10 łyżek słodkiego kakao
1 kostka masła
1 budyń czekoladowy
2 tabliczki mlecznej czekolady (drobno pokrojoną)
6 łyżek mleka 2 %
Szczypta NaCl
Rozpuść tłuszcz w garnku, dodaj kakao, cukier i mleko. Doprowadz do wrzenia. Ostudź mieszaninę i dodaj żółtka, mąkę, budyń czekoladowy i proszek do pieczenia cały czas miksując składniki. W osobnym naczyniu ubij ianę z białek (pamiętaj o daniau szczpty NaCl i ubijaniu piany w jednym kierunku). Ubitą na sztywno pianę DELIKATNIE wymieszaj łyżką z masą pozostałych składników i drobinkami czekolady.
Piecz około 40 minut w 180-190 °C.
Składniki na bitą śmietanę:
0,5 L śmietanki 30%
0,5 kg cukru pudru
Śmietankę miksuje się ze stopniowo dodawanym cukrem pudrem. Ubijanie bitej śmietany zajmuje około 10-20 minut zależnie od jakości śmietanki i cukru.
Upieczone ciasto po ostudzeniu przekraja się na 2-3 części (w poziomie oczywiście), nasącza się alkoholem (ja polecam amaretto), można dać mała warstwę powideł śliwkowych na pierwszą warstwę, odribinę bitej śmietany, a na drugą wartwę po nasączeniu oczywiście ja zwykle układam plastry bananów. Na ostatnią wartwę po delikatnym nasączeniu nakłada sie ostatnią warstwę bitej śmietany i dekoruje wg fantazji 🙂
Zdjęcie zamieściłam nap adresem: https://www.facebook.com/photo.php?fbid=648451381856099&set=a.646066935427877.1073741837.460745607293345&type=3&theater
Nigdy nie zapomnę chwili, gdy spróbowałam tego ciasta i wiedziałam, że to ten smak! Oczywiście zwykle bitą śmietanę robiłam z torebki zamiast spróbować tradycyjnej wersji a tu był dosłownie pies pogrzebany. Teraz wracam do mojego smaku dzieciństwa praktycznie przy każdej okazji urodzinowo-imprezowej.
Smaki dzieciństwa? Najpierw wracają obrazy, potem zapachy, na końcu przypomina mi się niezapomniany smak. Smak nie do powtórzenia, jedyny w swoim rodzaju. Pamiętam placki z wiśniami, podawane nam przez piwniczne okienko przez filoetowowłosą Ciotkę Renię. Posypywałam je toną cukru pudru. Słodko-kwaśne jedzone na trawniku w otoczeniu sadu wiśniowego. Pamiętam domowy makaron Cioci Krystyny, rozpływający się w ustach, dokładany do rosołu dopóty, dopóki rosół nie stawał się zupełnie zimny. A jeśli już o rosołach mówimy to pamiętam też serduszko kurczaka wyławiane z rosołu niczym skarb i dzielone między dzieci. Drożdżowe jagodzianki z jagód, które w pocie czoła sami zbieraliśmy w pobliskim lesie. Kwaśne mleko, które można było kroić. I wreszcie! Ozory wołowe w sosie chrzanowym, rozpływające się w ustach. Ozory wyciskają mi łzy z oczu za każdym razem, gdy uda mi się ich spróbować. Wracam wtedy do tej arkadii dzieciństwa, przez chwilę znowu jestem dzieckiem, z wiatrem we włosach gnam alejką, za mną biegnie wierny pies Neron, a w kieszeniach postukują orzechy laskowe. Ech…smaki dzieciństwa!
kiedy myślę o smakach dzieciństwa do głowy przychodzą mi przede wszystkim weekendy spędzane na gotowaniu z babcią 🙂 Najbardziej lubiłam domowe kluski śląskie, kiedy dostawałam ambitne zadanie robienia w nich dziurek 🙂 Oprócz tego ze smakami dzieciństwa kojarzą mi się naleśniki smażone również przez babcię podawane zawsze z domowym dżemem z czarnej porzeczki, czy awaryjny murzynek pieczony ze starych książek kucharskich. Lubiłam również zupę, której dzisiaj bym nie tknęła- babcia nazywała ja kleponką- dzisiaj wiem, że jest to zupa na bazie mąki nazywana bryjką. Z tradycyjnych smaków od mojej prababci pamiętam kapustę modrą okraszoną smalcem, i bardzo gęstą i kremową kaszę mannę z gotowanymi kwaśnymi owocami :)przede wszystkim jednak smak dzieciństwa to smak beztroski, zabawy i radości, chwil spędzanych na babcinym podwórku i soczystych pomidorów jedzonych jak jabłko, które podkradałam z sąsiednich ogródków 🙂
Bardzo dawno temu, gdy miałam kilka lat, do babci na wakacje jeździłam co roku ja i mój brat. Gdy Słońce na Niebo wschodziło, w domu zaczynało pachnieć i było miło. Babcia o wschodzie Słońca barszcz biały na zakwasie gotowała, do tego ziemniaki z wcześniejszego dnia na cebulce podsmażała. Jajka z kurnika wybierała, potem je na miękko gotowała i do barszczu dodawała. Do tego pajdę chleba w piecu upieczonego podawała, a cała rodzinka ze smakiem wszystko zjadała. Smak był niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju – idealny. O pierogach powiem tyle, że to smakowa rozkosz i niepowtarzalne chwile. Serek biały z mleka krowiego (z własnego chowu) dobrze ogrzany, do ziemniaków dodany, cebulka na masełku (również robionym) podsmażona, dobrze całość solą, pieprzem doprawiona. Nadzienie do pierogów znakomite, danie marzenie – wyśmienite. Babcia miała truskawek plantacje, które zbierało się w wakacje. A z nich pyszności powstawały, które swoim smakiem zaskakiwały. Wymieszana śmietana z cukrem i owocami smakowała właśnie wakacjami. Ale najbardziej się pamięta jak babcia była uśmiechnięta, gdy knedle dzieciaki ze śliwkami zjadały i ciągle się ze smaku oblizywały. Kompot ze świeżych truskawek to smakowe wspomnienia, które po latach się docenia. Większość co w dzieciństwie się zjadało, bardzo mi smakowało. Książkę kucharską napisać można by było, co się dawniej jadło i jak się żyło. Teraz odtworzyć w kuchni, te smaki próbuję i dla swoich dzieci pyszności babcine szykuję. Dania te magiczną moc mają bo dzięki nim wspomnienia dziecinnych lat wracają.
Miło wspomnieć dzieciństwo i tę beztroskę. Podobnie jak wiele innych osób wakacje spędzaliśmy u Babci na wsi. Oprócz naszej trójki (dwoje moich braci i ja) przyjeżdżały jeszcze dwie kuzynki, a na niedzielę nasi rodzice (w soboty pracowali). Nam dzieciom było wesoło, ale Babcia musiała nakarmić tyle głodomorów. Cale dnie spędzaliśmy na łące, nad wodą, dlatego po powrocie zjadaliśmy wszystko co było przygotowane. Kanapki na wynos, chleb z cukrem, wszystkie owoce z ogrodu (kwaśne, niedojrzałe), itd. Ale z największą nostalgią wspominam danie, którego nazwy nie znam i prawdopodobnie takiej nie było. Były to młode, oskrobane ziemniaczki, oczywiście ugotowane i z koperkiem, okraszone jakimś tłuszczem i z jajkiem. To właśnie o to jajko chodzi. Ono było wrzucone bezpośrednio go garnka z ugotowanymi ziemniakami i ścięło się od gorąca młodych ziemniaczków. To pewnie był sposób na oszczędne wyżywienie młodych poszukiwaczy przygód. Moja mama tego nigdy nie robiła, a mi jeszcze teraz cieknie ślinka. Na niedziele były oczywiście przygotowywane uroczyste obiady, zwłaszcza wtedy gdy przyjeżdżał wujek z delegacji. Jeszcze wtedy kawaler, więc Babcia musiała go podkarmić. Była zabijana kaczka (pióra skrzętnie zbierane na poduszki i pierzyny) albo kurka. Formy przygotowywania drobiu były różne, kaczka nadziewana w całości lub nie, podobnie kura. Do tego kapusta modra, zasmażana, pyzy na parze. Samo jedzenie było bardzo dobre, ale najważniejsza była atmosfera. Prawie wszyscy pomagali w przygotowaniach, było dużo ludzi, śmiechu, zabawy i radości. Było ciasno, gorąco, ale chciałabym to jeszcze raz przeżyć.
Oj dzieciństwo .. kiedy to było …. to był szalony czas – pełen zabaw z sąsiadkami i cudownych smaków, które wyczarowywała babcia …. kupował Dziadek i gotowała Pani Sąsiadka:)
Babcia to cudowny zapach drożdżowego ciasta, które przybierało postać fikuśnych bułeczek z serem, budyniem, owocami …. babcia to jabłecznik wypchany jabłkami …. babcia to ruskie pierogi i cudowna zupa ryżowa …. to ten ciepły zapach domu …..
dziadzio to specjalista od kupowania bez, bezów, bezików …. oj uwielbiałam te piatki kiedy to nasza piekarnia piekła bezy, a Dziadzio kupował je nam w wielkiej brązowej torbie …sadzał sobie na kolanach i pozwalał zapychać nimi brzuchy (oczywiście w tajemnicy przed babcią) …. były też cukierki maczki, z których najpierw zębami ściagało się kolorową posypkę, a później rozkoszowało cudownym nadzieniem … oj potrafiłyśmy z siostrą zjeść ich całe mnóstwo …..i nikt nie straszył dentystą:) ….
…a Panią Sąsiadkę Marysię wspominam za to, że nie wygarbowała mi skóry za to, że schowałam się u niej w spiżarni i wyjadałam łyżkę krówki …. znalazła mnie tam śpiącą z łychą w dziobie …. no dobra miałam 5 lat:) … a Pani Sąsiadka robiła najlepsze krówki na świecie ….. tak tak, dzieciństwo ma wspaniały smak …. i zapach ….
Pierogi. Właśnie pierogi kojarzą mi się z dzieciństwem. Głównie u babci, czasem pmagaliśmy z bratem, choć z perpsktywy czasu myślę, że nasza pomoc mogła być utrapieniem.
Pierogi głównie z owocami w sezonie czyli wiśnie, jagody czasem truskawki. Były pyszne.
Na maila poszło zdjęcie.
Pozdrawiam
Bardzo dziękuję. To zdjęcie również dodałam do galerii: https://www.facebook.com/photo.php?fbid=648689238498980&set=a.646066935427877.1073741837.460745607293345&type=3&theater
Zima. Iskrzące poduchy śniegu poprzecinane gdzieniegdzie lusterkami strumyków. W powietrzu unosił się zapach mrozu i dymu. Moją małą łapkę od dłoni Mamy dzieliła jedynie gryząca, pasiasta rękawiczka. Cichy, łagodny styczeń spędzałyśmy wśród stoków w pobliżu Wetliny.
Najpierw należało wcisnąć się pomiędzy okno pociągu, a maminy łokieć i patrzeć, jak drzewa na zewnątrz mknęły, zamieniając się w biało-bure smugi. Później szelest papieru i można było zanurzyć zaczerwienioną buzię w drożdżowe ciasto z kruszonką przygotowane na drogę. Ciasto było maślane, słodkie i lekko karmelkowe, a na wierzchu rozpływały się cierpkie śliwki. Smakowało ciepłem.
W samej Wetlinie, po długich i wyczerpujących dniach spędzonych na zabawie, w drewnianej, małej jadalni, zajadałam się haluszkami z serem i cebulą – ja, niejadek, pochłaniałam całą miskę. Niemożliwie bardzo wielbiłam gorące proziaki z roztopionym masłem. Rwałam je na kawałeczki i zanurzałam w kwaśnej śmietanie. Tak bardzo pasowały do radosnych dni i zarysowały się w mojej pamięci.
To niezwykłe, że dzisiaj, kiedy codziennie poszukuję smaków ze wszystkich stron świata, to właśnie proste potrawy, zwykły ziemniak z cebulą i solą, zsiadłe mleko i chłodniki Prababci wspominam najrzewniej. Znajome aromaty dają poczucie bezpieczeństwa i przenoszą z powrotem do czasów, kiedy ubrana z pastelowy, puchowy kombinezon pozostawiałam ślady uśmiechów na śniegu.
[…] W Krainie Smaku Kontakt + o mnieRSS 01/10/2013Wyniki konkursu „Smaki dzieciństwa” w kategorii:*Kulinarne wydarzeniaDrukujDrodzy uczestnicy konkursu „Smaki dzieciństwa”, […]
dziękuję