W tygodniu mój niedzielny obiad okazał się bardzo wyjątkowy – nie za sprawą kolejnego udanego przepisu, a za sprawą wizyty w poznańskiej restauracji Piano Bar, którą odwiedziłam wraz z Lucy.
Nie mogłam się powstrzymać by nie zrobić zdjęć, więc wszystko Wam pokażę 🙂 Naprawdę jest na co popatrzeć – kosztowałyśmy bowiem set degustacyjny, który jest zbiorem specjalnie wyselekcjonowanych przez szefa kuchni dań.
O szefie kuchni restauracji Piano Bar – Roop Lal Balu mogliście już u mnie przeczytać przy okazji postu o Szkole Gotowania w Piano Bar.
Wtedy zostałam zaskoczona przepysznymi scampi we włoskim stylu. Tym razem również krewetki zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Myślę, że wielbicielom owoców morza mogę śmiało polecić kierunek Piano Bar. Ale nie tylko – uwielbiający mięso i słodkości też znajdą coś dla siebie. Zdjęcia poniżej mówią same za siebie.
To pierwsze również – że nie jesteśmy pokoleniem selfie 😉 Chciałyśmy pstryknąć sobie pamiątkową fotkę, ale okazało się, że dla nas nie jest to wcale takie proste. Mocowałyśmy się z telefonem dobrych kilka sekund żeby ustawić siebie + wejście do piano baru w tle. Ale jakoś się udało.
Pierwsze danie wprawiło mnie w świetny nastrój i już samo w sobie wystarczyłoby mi by uznać wycieczkę do Piano Baru za udaną. Carpaccio z gambasa (czyli dużej krewetki) zdecydowanie urzekło moje kubki smakowe. Do tego były pomidorki, aromatyczna oliwa i świetny chlebek naan. Rewelacja!
Ślimaki z kurkami w sosie czosnkowo-ziołowym smakowały mi nieco mniej, ale też były ciekawym doświadczeniem kulinarnym. Bardzo fajna kompozycja smaków i sposób podania!
Następnie nadeszła pora na krem z mango z imbirem. Pachniał kolendrą, więc nie mogłam go spróbować (kontakt z tą przyprawą kończy się dla mnie bardzo źle). Niemniej Lucy bardzo podpasował. Stwierdziła, że „rozkosznie rozgrzewa podniebienie” i ochoczo zjadła moją i swoją porcję.
Kolejnym daniem był comber jagnięcy z sosem rozmarynowym z żurawiną, podany na polencie. Przepięknie podany. Sposób aranżacji talerza zasługuje na szóstkę z plusem. Podobnie jak stopień wysmażenia mięsa. Idealny medium-well.
Zanim pojawił się deser otrzymałyśmy jeszcze langustę wędzoną dymem z drzewa owocowego z sosem homarowym z kawiorem. To było dopiero WOW! Langusta dotarła do naszego stolika pod kloszem wypełnionym dymem wędzarniczym. A potem wprost rozpływała się w ustach. Z jej jedzeniem nie miałyśmy trudności ponieważ pancerz został umiejętnie zdjęty i podany obok mięsa. Pierwsza klasa!
Zwieńczenie obiadu stanowił krem karmel z pianką kokosową z malibu. Słodki, kremowy, zupełnie niedietetyczny, ale muszę przyznać, ze wybitnie smakowity. Żadna z nas nie miała uwag – jednogłośnie uznałyśmy go za wybitny.
Myślę, że to zdjęcie doskonale potwierdza powyższe słowa 😉
Lucy na koniec uszeregowała dania od najbardziej jej smakującego do najmniej. Deseru – majstersztyku nie brałyśmy pod uwagę. Pierwsze miejsce w jej rankingu zajęła langusta, następne w kolejności były: comber, zupa, gambas i ślimaki. Dla mnie zwyciężył gambas i deser. Gorąco polecam wszystkim!
Na koniec wspomnę jeszcze, że obsługiwał nas bardzo uprzejmy i kompetentny kelner. Piano Bar zdecydowanie trzyma poziom!