W czwartek wieczorem spotkała mnie kolejna okazja goszczenia w restauracji Cucina. Wcześniej byłam tam na warsztatach z Oleofarm, warsztatach z Eterno oraz na lunchu z Trzema Znakami Smaku. Wnętrza, kuchnia i obsługa urzekły mnie tak samo.
Teraz jednak owych wnętrz jest jeszcze więcej ponieważ restauracja mocno się powiększyła. Powstała:
- pracownia cukiernicza w której powstają chleby i ciasta na potrzeby Cuciny, a także (już wkrótce) słodkie wypieki dla Cappucciny – kawiarenki dedykowanej kobietom, która niedługo pojawi się tuż obok Cuciny – w pasażu handlowym.
- otwarta pracownia dedykowana wyrobom mącznym – domowym makaronom oraz pizzy. Pizza już od dawna jest w menu Cuciny. Makarony to nowość. Będzie można je skosztować nie tylko w restauracji, ale także wziąć na wynos, gdyż pojawią się w asortymencie delikatesów Cucina Deli.
- otwarta kuchnia, czyli królestwo Ernesta Jagodzińskiego. Akurat siedziałam w jej pobliżu więc mogłam obserwować jak powstają nasze dania. Super sprawa! Cucina podąża za najnowszymi, światowymi trendami. I bardzo dobrze, bo ma się czym pochwalić. Praca w kuchni Ernesta jest naprawdę niesamowicie uporządkowana. Wszyscy tam dosłownie „chodzą jak w zegarku” i porozumiewają się praktycznie bez słów.
A teraz o najważniejszym punkcie programu, czyli menu. Każda propozycja była ciekawa i przepięknie podana. Z przyjemnością, po raz kolejny przekonałam się, że to standard w Cucinie.
Przyjęcie zaczęło się od przegrzebków Ceviche marynowanych w cytrynie, z dodatkiem groszku zielonego (ale takiego większego niż ten który znamy ze sklepów detalicznych – jak widać na zdjęciu), antonówką, musem z agrestu i nasion lnu oraz galaretką z syropu z kwiatów z czarnego bzu zmieszanym z czarnuszką.
Następnie na prześlicznych talerzach przybyła do nas podkarpacka wołowina dojrzewająca w serwatce z „Jasiołka”, którą przyćmiły lody z rokitnika – absolutnie genialne! Moim zdaniem powinny być samodzielnym deserem. Smakowały przyjemnie kwaśno-słodko i miały jeszcze pyszny akompaniament – mus z malin.
O zupie (kremie z topinambura) niestety nie jestem w stanie napisać nic poza tym, że ślicznie wyglądała bo topinambur to po prostu nie moja bajka. Ale przy stole nie brakowało zachwytów.
Na pewno zachwyciło mnie natomiast danie rybne – żabnica sous vide (37 st.) z czarną soczewicą. Wydawało mi się, że nie lubię ani jednego, ani drugiego składnika, ale szybko zmieniłam zdanie. Struktura i smak rybki oceniam na piątkę z plusem. Podobnie jak strączki i estetykę podania, oczywiście.
Przed daniem mięsnym otrzymaliśmy jeszcze coś na pobudzenie kubków smakowych, czyli amuse-bouche w postaci sorbetu z marakui. Pycha!
Danie mięsne – comber z jelenia – również uważam za genialne. Mięsko było dość krwiste jak na moje standardy, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Smakowało genialnie. Dodatek jarzębiny mi nie podpasował, a brownie z kaszy jaglanej mi się nie komponowało z mięsem. Niemniej jako deser było wybitne 🙂
Oficjalny deser stanowiła beza rosyjska z bezą francuską i musem z jagód. Nie przepadam za bezami, więc nie oceniam.
To tak sobie pojadłam w Cucinie 🙂 Jak widzicie Cucina serwuje zdecydowanie autorską kuchnię jakiej nie skosztuje się nigdzie indziej! Polecam gorąco. Każda wyprawa do Cuciny to prawdziwa kulinarna przygoda.
Aaa, jeszcze o jednym zapomniałam! Do każdego dania podawano odpowiednio dobrane wino.
I jeszcze jedna ciekawostka – podczas naszej kolacji wyserwowano takiego oto steka Tomahawk dla jednego z gości! Super widowiskowo to wyglądało.
Kasiu, potwierdzam, że było pysznie i cieszę się, że mogłyśmy porozmawiać w tak pysznej atmosferze 🙂